niedziela, 15 marca 2015

13 zarośniętych arów nareszcie ich!

 
3 miesiące....
....tyle po ślubie trwało szukanie Naszego miejsca na ziemi :)
Długo i krótko, krótki i długo.
 
Każda z obejrzanych przez ten czas działek okazywała się nie tak jak trzeba. Jedne za małe, inne za duże, jeszcze inne bardziej przypominały wysypisko śmieci, a jeszcze inne kilkuletni las.
Nam zależało, aby działka była blisko miasta, lecz w spokojnym zakątku, blisko do cywilizacji i na przystanek autobusowy ( stety i niestety korzystam z komunikacji miejskiej, prawko jest, ale autka drugiego brak). No i nie oszukujmy się, cena była naj naj najważniejszy czynnikiem - weselne pieniążki plus jakieś zaskórniaki - to była Nasza granica. Ten czynnik okazywał się zazwyczaj największym "ale", głównie z powodu, że działki szukaliśmy w okolicach miasta, niegdyś wojewódzkiego, a tam ceny zazwyczaj zabójcze.
 
Niedzielny obiad u moich rodziców, leniwe przeglądanie ogłoszeń, bez presji, czy ponagleń.
I booom!!!
Jest!!!
Niecałe 13 arów, zarośniętych -to prawda - lecz tylko wysoką trawą i chwastami. Miejscowość gminna, 15 km od miasta, 2 min do apteki, przychodni, przystanku autobusowego i sklepu, 3 min na pocztę, do kościoła, Urzędu Gminy i drugiego sklepu i przystanku autobusowego, 10 min do supermarketu, szkoły i przedszkola ( dzieci póki co nie mamy, ale patrzymy przyszłościowo hehe ). Najważniejszy czynnik - cena - zniewalająco niska. Po przejrzeniu historii okazało się, że działka miała obniżaną cenę już dwukrotnie. Zatem pełni nadziei ( że to właśnie te Nasze miejsce na ziemi) oraz obaw ( że coś nie tak będzie z ta działką) umówiliśmy się na oglądanko.
Właściciele mili, od razu powiedzieli, że zależy im na czasie - blokowe mieszkanie czeka do remontu, dzidzia w drodze, a kasy brak. Temat podłapaliśmy, potargowaliśmy się jeszcze o cenę ostateczną, potem ućknęliśmy jeszcze troszkę, że niby na notariusza i tak oto w grudniu  2011 roku staliśmy się właścicielami 13 zarośnięty arów, Naszego miejsca na ziemi.
 
Rok czasu walczyliśmy z papierologią i podłączeniem mediów. Większość spraw załatwiałam sama, gdyż K. w godzinach pracy urzędów, również pracował. Tym oto sposobem zostałam INWESTOREM czyt. osobnikiem do podpisywana dokumentów. Spotkało mnie w tym czasie wiele śmiesznych i dziwnych historii, o wiele rzeczy trzeba było się dosłownie wykłócić.
Np.  historia ze Starostwa Powiatowego - mając sprawę do Pani z pokoju 21, całując klamkę dowiaduje się od Pani z  pokoju 22, że Pani z pokoju 21 jest na dwutygodniowym urlopie i zastępuje ją Pani z pokoju 10, idą do Pani z pokoju 10 i informując ją w jakiej sprawie przychodzę, dostaję informację, że Pani z pokoju 21 za chwilę przyjdzie i mam poczekać. Nie pytajcie jaką miała minę Pani z pokoju 10, gdy "dowiedziała się" ode mnie, że Pani z pokoju 21 jest na dwutygodniowym urlopie i ona ją zastępuje. Sprawę załatwiłam oczywiście w trypie natychmiastowym, z ogromna uprzejmością Pani z pokoju 10 :p
 
I tak oto po wielu perypetiach, zmaganiach, wypłakanych łzach ( TAK - łzy również były) - nadeszła wiekopomna chwila...
... 20 sierpnia w I rocznicę ślubu dostaliśmy pozwolenie na budowę...
...26 listopada miały miejsce pierwsze wykopy...
 :)
 ....fruwaliśmy ze szczęścia - dosłownie...
...choć panika w oczach też była!
 




POZDRAWIAM
P.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz